"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

wtorek, 25 marca 2008

samotność

To uczucie często mnie dopada. Wyłączam się wtedy, zero myśli, zero wizji. Sen. Smutek. Choć nie znoszę tego stanu, jest on wpisany w moje życie. Nie chcę umiarkowanego zadowolenia, chcę spełnienia. Chcę uśmiechać się do ludzi i emanować szczęściem. Niestety los obdarzył mnie aż nadto poczuciem niesprawiedliwości, absurdu i głupoty. Dlatego po cichu cierpię sobie w swojej samotni.
Dziś jest kolejny dzień z życia, które wygląda jak jakaś marna, wybrakowana podróbka. Mam wrażenie, że ktoś okradł mnie z mojego prawdziwego życia. Wiem, takich jak ja, ludzie się boją, unikają. No cóż...

Sięgam do literatury, sięgam do malarstwa. wiem, że było, jest i będzie wielu ludzi, takich jak ja. Nie potrafiących odnaleźć się w tej rzeczywistości.



środa, 19 marca 2008

"Widmokrąg"

Wojciech Kuczok swoim "Widmokręgiem" mnie zauroczył. Dziewięć opowiadań, które składają się na tę książkę pochłonęłam w cztery wieczory. Zasypiając za każdym razem z dziwnym zaspokojeniem moich duchowych potrzb. Nie byłam, nie jestem i chyba nigdy nie będę tkliwą romatyczką, romanse nie są dla mnie, ale o miłości lubię czytać. "Widmokrąg" nie jest książką o miłości, ale jest książką, która jest przesiąknięta miłością, różną, szczęśliwą i nieszczęśliwą. Kuczok znakomicie prezentuje relacje damsko-męskie, najciekawsze dla mnie jest to, że jest to męski punkt widzenia. Taki typowo męski, twardy, bez zbędnych łez, bez sentymentalnych wyznań i babskiego rozwodzenia się nad sensem miłości. Niesamowicie spodobała mi się jego narracja. Każde zdanie, każda - powtórzona, tyle, że inymi słowami - myśl, budują portret człowieka, którym targają emocje. Emocje są stopniowane, są podawane czytelnikowi coraz intensywniej, aż - tak jak w moim przypadku - powodują dziwny stan podniecenia. Stan literackiego podniecenia.

W jednej z recenzji przeczytałam takie sowa:

"Powiada się, że człowiek pochłonięty kochaniem traci kontakt z rzeczywistością; "Widmokrąg" pokazuje, co się dzieje, kiedy to rzeczywistość traci kontakt z człowiekiem".


Warto przeczytać, polecam.

wtorek, 18 marca 2008

"Aleja samobójców"

Przeczytałam i ........ mam mieszane uczucia. Pe serii książek M. Krajewskiego o Breslau, które przypomniały mi o istnieniu kryminału, sięgnęłam po "Aleję samobójców" M. Krajewskiego i M. Czubaja. Cykl o Breslau mnie wciągnął, pochłaniałam kolejne części z nieopisaną przyjemnością. Sięgnęłam po "Aleję samobójców", może zbyt dużo oczekiwałam i rozczarowałam się. Nie czuję tego kryminału. Czytając gdzieś takie zdanie o M. Krajewskim: "Praca filologa klasycznego wymaga precyzji i zamiłowania do szczegółów", myślę sobie ja, że w tej książce to zamiłowanie do szczegółów osiągnęło szczyt możliwości. Nie podobała mi się duszna atmosfera książki, nie podobała mi się rozciągnięta akcja, na dodatek przesiąknięta smrodem śmieci (dosłownie). Jarosław Pater to nieudolna kopia Eberharda Mocka. Wolę smak przeszłości, który Krajewski znakomicie mi podaje w opowieściach o Breslau i jego mieszkańcach. Ale cóż, wcale nie trzeba kochać wszystkich książek pisarza, którego się lubi. M. Krajewskiego cenię i czekam na kolejny tom przygód E. Mocka.
..............................................................................................................................


Dziś są moje urodziny. 31. - nic dodać, nic ująć.

Cytat na dziś:


C. K. Norwid

niedziela, 16 marca 2008

Erykah Badu

Od wielu lat jestem zafascynowana Erykhą Badu. Jej głosem, jej urodą, jej stylem. Niestety mój mąż nie przepada za jej muzyką, więc słucham jej zawsze wtedy, kiedy tylko mogę. Przepiękny nastrojowy głos. Już z niecierpliwością liczę dni do wypłaty, wtedy pójdę do sklepu po najnowszą płytę:


A tu kilka jej fotek:

i najnowsza fryzura: . Ja wolę jej afro ;-)


poniedziałek, 10 marca 2008

wycieczka do Krakowa

W sobotę - 8 marca - rano wybraliśmy się z moim mężem na wycieczkę do Krakowa. Średnio raz w roku zdarza nam się wsiadać do pociągu wiozącego nas do Krakowa. Jedziemy bez konkretnego celu, mój mąż spotyka się z dawnymi znajomymi, a ja chodzę po sklepach. Oglądam krakowski rynek z coraz większym przerażeniem. A przeraża mnie ilosć ludzi tam spacerujących. Tłumy. Olbrzymi festiwal ludzkości. Słychać pewnie wszystkie możliwe języki świata. Tłumy na ulicach, ale i tłumy w sklepach. Podczas, gdy mój mąż spędzał czas na spotkaniu z kolegą, którego nie widział z 15 lat, ja wędrowałam po Galerii Krakowskiej. Prawie 3 godziny dreptania po tamtejszych sklepach, a i tak nie "zwiedziłam" całej galerii. Zakupy, owszem, zrobiłam. Za dużo pieniędzy nie straciłam. Choć gdyby mi dano więcej, roztrwoniłabym wszystko. Ot, babska próżność.
Za tydzień będzimy mieć pierwszą rocznicę ślubu. Choć znamy się prawie 9 lat, choć mieszkamy już ponad 5 lat, to małżeństwem jesteśmy od prawie 1 roku. Najdziwniejsza dla mnie jest świadomość braku poczucia bycia mężatką. Nie czuję tego zupełnie. Może dlatego, że tak naprawdę nic w naszym życiu się nie zmieniło. Nie była to dla nas żadna nowa droga życia, czego nie mogły zrozumieć wszystkie starsze panie z mojej pracy. No bo jak wytłumaczyć im, że nie wstępuję na nową drogę, skoro od lat żyjemy razem, a małżeństwo (ślub cywilny), to kwestia załatwienia w pewnym sensie formalności.

poniedziałek, 3 marca 2008

emma

Jestem pod wrażeniem zespołu Lao Che. Rewelacyjna muzyka, pełna energii i zaskakujących dźwięków, przenikliwy głos wokalisty i niesamowite zaangażowanie muzyków w to, co robią. Piosenki z płyty "Powstanie Warszawskie" przenoszą w czasy wojny i co najważniejsze budzą zdrowy polski patriotyzm, nie ten pseudorydzykowy, tylko szczery i bezinteresowny. "Gospel" - słucham tej płyty jak zaczarowana. Niestety nie słyszałam ich pierwszej płyty "Gusła", ale w niedługim czasie nadrobię swe braki muzyczne. Ten wstęp, to po to, aby się pochwalić, że właśnie byłam na ich koncercie. Cały koncert stałam w dość bliskiej odległości od sceny i nie mogłam oderwać oczu od zespołu, nie mogłam choć na chwilę wyłączyć sie ze słuchania. Kiwałam się w rytm ich muzyki, choć momentami to ciężkie brzmienia. Piękny kawał rocka. Nie ważne jak go nazwą specjaliści od muzyki. Dla mnie to jest właśnie rock.

Po koncercie zrobiliśmy sobie z mężem długi spacer (o północy) do domu. Nie byłoby w tym spacerze nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wracaliśmy we troje. Mój mąż, ja i ... Emma ;-). (tak stwierdził mój mąż). Wiatr (orkan) wiał niemiłosiernie, a na dodatek padał deszcz. Nie było sensu otwierać parasolki, bo pewnie po paru chwilach byłaby złamana. Szliśmy po wiatr, zgięci w pół, mokrzy, ale to nie było straszne, bo jeszcze w nas grała muzyka Lao Che. Do domu wróciliśmy przemoknięci, ale zadowoleni z fajnie spędzonego wieczoru.
Na weekendzie objerzałam:

- "Infiltracja" - południowy Boston, policja stanowa toczy wojnę z przestępczością zorganizowaną, szefa mafii gra Jack Nicholson. A wśród młodych gniewnych Leonardo DiCaprio i Matt Damon, stojący po przeciwnej stronie barykady prawa. Dobre kino.
Mała dygresja: Jest w filmie jedna scena, przezabawna. Nigdy bym nie podejrzewała, że Jack Nicholson zagra taką scenkę. Jack Nicholson w kinie pokazuje swoje ....... przyrodzenie, strasząc przerażonego Matta Damona, a mnie rozśmieszając. Oczywiście to tylko atrapa.

- "Motór"- polska komedia. Ciepły, wesoły filmik o nie tak dawnych czasach. Akcja filmu odbywa się w 1983 r. w Biłgoraju. Miałam wtedy 6 lat, ale pamiętam tamten okres bardzo wyraźnie. Film ogląda się z przyklejonym do ust uśmiechem. No i ta historyjka, o której już wcześniej słyszałam: goście jadący z Biłgoraja do Warszawy postanawiają wziąść ze sobą śpiącego w lesie pod drzewem pijanego motorzystę, ten budzi się dopiero w pod znakiem drogowym oznajmiającym, że właśnie tu zaczyna się stolica, zdziwienie i przerażenie skacowanego motorzysty (zasypiał w lesie, budzi się w stolicy) jest o tyle zabawne, że to wydarzenie niejako powoduje u niego "nawrócenie", abstynencję. Biedny chłopina drałuje z Warszawy 300 kilomertów do domu.