"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

niedziela, 30 października 2011

"Powiedz wszystko" - Chuck Palahniuk


Jeśli jeszcze nie rozpoczęliście znajomości z Chuckiem Palahniukiem, to nadróbcie zaległości. Ale nie bierzcie na pierwszy ogień książki „Powiedz wszystko”, bo będziecie rozczarowani, zdegustowani i zaskoczeni. Nie jest to bowiem powieść wybitna, ani tematyką ani konstrukcją nie dorównuje pozostałym tytułom Palahniuka. Jest zupełnie inna. Muszę być szczera, „Powiedz wszystko” to dość dziwna pozycja. Trudna w odbiorze dla polskiego czytelnika, momentami przytłaczająca i wkurzająca. Nie rzuciłam jej w kąt tylko dlatego, że chciałam dowiedzieć się, jak ją Palahniuk zakończy.

Byłam zaskoczona fabułą, która nie pasuje mi do Palahniuka. Oto znajdujemy się gdzieś w chwili, kiedy amerykańskie kino przeżywa złotą erę. Kiedy wielkie gwiazdy filmowe świecą najmocniej, kiedy ich życiu towarzysz wielki medialny szum. Śledzimy fragment życia jednej z takich gwiazd, już nieco upadłej, mającej za sobą czasy świetności. Jednakże poznajemy gwiazdę wciąż znaną i rozpoznawalną. O Kathrine Kenton opowiada nam jej niby służąca, niby przyjaciółka – Hazie Coogan, która zasługuje właściwie na miano demiurga, bo to ona stworzyła aktorkę i wciąż się nią opiekuje.

I w tej opowieści o Kathrine Kenton nie byłoby nic zaskakującego, gdyby nie styl i konstrukcja książki. Palahniuk postanowił przenieść do swojej powieści reguły scenariusza filmowego i podzielił „Powiedz wszystko” na akty i sceny. Dodatkowo poznęcał się na czytelniku i zastosował język typowy dla scenariusza i wszelakich didaskaliów. Niewidzialne oko kamery najeżdża na poszczególne sceny i informuje czytelnika, co akurat widzimy. Jest to trochę męczące i mnie osobiście denerwujące. Ale to nie wszystko! Palahniuk postanowił naszpikować swoją powieść znanymi nazwiskami kojarzonymi z Hollywood. I tak, co chwilę w zdaniu pojawia się znane, albo w ogóle nieznane zwykłemu śmiertelnikowi, nazwisko gwiazdy. Nie zrozumiałam kompletnie tego zabiegu. Nazwisk są tysiące i pogrubioną czcionką rzucają się w oczy. Ech, żeby tak znać choć połowę z nich! Może czytelnik amerykański nie pogubił się w tym gąszczu, ale dla mnie było to szczególnie nieczytelne.

Fabuła jest dość prosta. Sprytna i przebiegła Hazie pilnuje świętego spokoju Kathrine Kenton i dba o to, aby każdy niebezpieczny absztyfikant został w miarę szybko wyeliminowany. A rozpieszczona i żyjąca jakby w chmurach gwiazda filmowa spotyka się właśnie z kolejnym kandydatem na męża. Cały ambaras polega na tym, że rzekomy kandydat pisze książkę o swojej wybrance i co chwilę zmienia ostatni rozdział poświęcony tragicznej śmierci pani Kenton. Uważna Hazie uniemożliwia mu wykonanie zaplanowanego zabójstwa, musi zatem zawczasu poznać jego nowe plany. To w skrócie treść książki Palahniuka.

Traktuję „Powiedz wszystko” jako specyficzny eksperyment Chucka Palahniuka. Chyba postanowił on sprawdzić wytrzymałość czytelnika i jego przywiązanie do siebie. Kto przebrnie przez tą powieść, temu chwała. Ale nie zdziwię się, jak niejeden rzuci książką. Filmowe zabiegi są trudne do przełknięcia, a lista nazwisk wydaje się nieskończona. Nieskończona jest też fantazja autora. Ciekawe, dlaczego postanowił sięgnąć po hollywoodzką tematykę? Czy nie jest to jakaś prywatna zemsta? Przecież także w tej powieści pobrzmiewa lekka ironia, a gwiazdy Hollywood zostały ukazane, jakby w krzywym zwierciadle.

niedziela, 23 października 2011

"Potępieni" - Chuck Palahniuk


„Jesteś tam, Szatanie?” To ja, zagorzała fanka prozy Chucka Palahniuka. Niedojrzała i upierdliwa trzydziestokilkulatka. Nieco wyniosła i gruboskórna. Egoistyczna i wymagająca. Pewnie i tak zostanę potępiona, więc upraszam tu i teraz o zarezerwowanie mi jakiegoś fajnego miejsca w Zaświatach. Nie chcę żadnej lepiącej się od brudu klatki, mogę być teleankieterką. Byle z dala od Morza Letniej Żółci, Jeziora Letnich Wymiocin, Oceanu Zmarnowanej Spermy i Morza Insektów. Skoro Chuck Palahniuk pisze, że „życie jest krótkie a śmierć trwa wiecznie”, to ja wolę zadbać już w tej chwili o swoją wieczność. Piekło, które opisuje Palahniuk, też wydaje się miejscem do przeżycia, więc co mi tam! Niech będzie. Nawet tam można zająć się czymś ciekawym i znaleźć przyjaciół, których za życia zabrakło. Tak, jak zrobiła to Madison Spencer, pulchna trzynastolatka, której obrzydliwie bogaci rodzice dali wszystko oprócz prawdziwych przyjaciół, więc znalazła ich sobie w piekle.

„Jesteś tam, Szatanie?” To Chuck Palahniuk przez swoją powieść „Potępieni” wywołał u mnie te refleksje na temat życia po śmierci. Zdecydowanie bardziej wolę jego wersję piekła, niż chrześcijański raj z zieloną trawką, chmurkami na niebie i wieczną … nudą. Zresztą według Palahniuka i tak większość ludzi od zarania dziejów, nawet nie wiedząc kiedy, staje się potępiona i trafia do piekła. Tak, jak trafiła tam Madison Spencer, która umarła po przedawkowaniu marihuany. A można tam trafić bardzo łatwo. Nie uwierzycie za co! Ale ja nie napiszę tego, aby was nie zachęcać, a także, aby tym samym nie zwiększać sobie zasług, czy też nie skazywać siebie na wytykanie palcami przez mieszkańców mojego miasta. W dzisiejszej Polsce taka postawa jest mocno passe. Jest też niebezpieczna z uwagi na zalewającą nas falę nawiedzonego miłosierdzia.

„Jesteś tam, Szatanie?” Według Palahniuka skupiasz wokół siebie całą armię znakomitości. Nawet nie spodziewalibyście się, kogo można w piekle spotkać. Madison Spencer odkrywając zakamarki Hadesu spotyka różne ciekawe postaci, niezliczone bóstwa i demony spychane z czasem przez nowopowstałe religie w niebyt, historycznych awanturników i wielkich wodzów narodów, gwiazdy Hollywood oraz zwykłych śmiertelników, którzy umarli na raka.

Hm...
Może poprzestanę już na tych apostrofach, bo jeszcze ktoś mnie oskarży o satanizm?! Choć na swoje szczęście nie pracuję w TVP i nie afiszuję się żadną misją publiczną. Ale olbrzymią satysfakcję sprawiło mi pisanie przy okazji książki „Potępieni” Chucka Palahniuka o władcy piekła.

Oczywiście, że Palahniuk nie szerzy żadnego satanizmu. Oczywiście, że ja również daleka jestem od takich działań. Jednak pisanie o „Potępionych” nie może się obejść bez wspomnienia piekła i jego mieszkańców. To tam osadził Palahniuk akację „Potępionych”. Wykorzystując sobie tylko właściwą drwinę napisał zabawną powieść o nastolatce, która trafia do piekła i musi sobie z tym poradzić. Proza Palahniuka ma specyficzną właściwość. Jest nie do podrobienia. Balansuje na granicy kiczu i niskich wartości, aby poprzez fantastyczną ironię i aluzję ukazać najbardziej godne pożałowania cechy ludzi. I w tym tkwi urok powieści Palahniuka. Potrafi on szydzić z mechanizmów rządzących światem i każdą kolejną książką potwierdza mistrzostwo w tej kwestii. Można mu wytknąć, że powiela pewne schematy. Naświetla wciąż te same problemy. Ale za każdym razem ukazuje człowieka i jego skrzywioną przez cywilizację psychikę, z coraz to innej perspektywy. Nie widzę w tym nic złego, aby poznęcać się literacko nad zdegenerowanym i skazanym na samozagładę społeczeństwem. Nie są to bynajmniej szemrane interesy w celu osiągnięcia wymiernych korzyści. Palahniuk lubuje się w podkreślaniu ludzkiej głupoty, zaślepienia, zacietrzewienia. Zasłużył sobie na miano szydercy w zupełności.

„Potępieni” to czysta rozrywka z domieszką refleksyjności, którą wytrawny czytelnik palahniukowych opowieści wychwyci z morza drwin bezbłędnie. Narratorką jest martwa dziewczynka, która zwracając się do Szatana, opowiada o swoim życiu przed i po śmierci. A jedno i drugie życie wydają się równie ciekawe. Z tym, że życie po śmierci jest dla Madison pewną zagadką. Ona i jej nowi piekielni przyjaciele, punk Archer, mózgowiec Leonard, słodka Babette w podróbkach Manolo Blahnika i futbolista Patterson, wywrócą panujący w Hadesie porządek, aby uczynić z niego miejsce, powiedzmy, bardziej przytulne. Niestety, ale Szatan będzie musiał mieć się na baczności, bo Madison Kwiat Pustyni Rosa Parks Kojot Przechera Spencer, córka ekshipisowskich, ekspunkowskich, eksrastafariańskich rodziców, usiłując zrozumieć swoją sytuację, postanowiła dociekać sprawiedliwości. Tu Palahniuk zaszalał na całej linii. Zaserwował czytelnikom pokaz swoich umiejętności w żonglowaniu humorem. Bo tak naprawdę niczego pewni być nie możemy. Być może, że to wcale nie Palahniuk wymyślił martwą trzynastoletnią Maddy…

Aha. Jeśli myślicie, że Wy na pewno nie traficie do piekła, to nie będę Was wyprowadzać z błędu. Sami się przekonacie, kiedy przyjdzie czas. Ja w swoim trzydziestokilkuletnim życiu dopuściłam się tylu występków i wykroczeń przeciwko porządkowi moralnemu, że, tak jak wspomniałam na wstępie, nie łudzę się. Wyczerpałam limity na wszelkie dopuszczalne czynności. I wcale nie jestem pewna, kto mnie wymyślił?

poniedziałek, 17 października 2011

"Liczby Charona" - Marek Krajewski

Wciągająca i świetnie skonstruowana fabuła, idealnie dopracowany rys psychologiczny każdego z bohaterów i olbrzymia plastyczność obrazów to mocne atuty wszystkich kryminałów, jakie wychodzą spod pióra Marka Krajewskiego. Obcowanie z jego kryminalnymi historiami jest miłym przeżyciem, co chyba przyzna każdy miłośnik powieści Krajewskiego.

Minął już medialny szum wokół ostatniej jego powieści – "Liczb Charona", a ja dopiero teraz sięgnęłam po ten kryminał. Może to i dobrze, że nie czytam wtedy, kiedy czytają wszyscy, tylko biorę książkę w czasie dla siebie dogodnym. Mam wtedy dystans do wszelakich przymusów, mód i towarzyskich „must heve”. Zresztą dobre książki opierają się upływowi czasu i to jest dla nich najważniejsze. A książki Marka Krajewskiego są dobre! I nawet postura głównych bohaterów (Mock, Popielski) nie jest w stanie zniechęcić najwrażliwszych czytelników/czytelniczek. Wiadomo wszak, że delikatność idzie w parze z brutalnością.

„Liczby Charona” przenoszą znowu do przedwojennego Lwowa, gdzie – jak wszyscy wiedzą – żyje Edward Popielski. Znowu można zachwycać się lwowskim klimatem i wschodnim akcentem. Nie zawsze doskonałe maniery Popielskiemu należy wybaczyć, bo komu, jak komu, ale jemu wybacza się każdy występek. Znów mamy nawiązania do mitologii i tajemniczych motywów zbrodni. Razem z Popielskim, wykluczonym chwilowo z policji, trafiamy na ślad mordercy i dochodzimy do prawdy. Czasami ta prawda jest lekko wyretuszowana, ale w czasach Photoshopa, to codzienność. Dla mnie, matematycznego antytalencia, logiczne i matematyczne zagadki Marka Krajewskiego, wcale nie są czarną magią. Wręcz rozkoszuję się jego tajemniczymi układami, magicznymi kwadratami, kodami ukrytymi w hebrajskiej Biblii. Budzi się we mnie natura badacza tajemnic historycznych, czuję się jak domorosły Indiana Jones w spódnicy.
Krajewski wspaniale buduje akcję, tworząc istotne wątki, wiążąc je ze sobą i dążąc do punktu kulminacyjnego. Tu również ujawnia się miłość autora do klasyki, do reguł dramatu. „Liczby Charona” trzeba czytać niezwykle uważnie, aby pod koniec nie wertować książki, bo istotny szczegół umknął gdzieś podczas lektury. Czy kryminalna zagadka zaskakuje? Hm.. I tak i nie, ale nie zdradzę żadnego szczegółu.
Warto, naprawdę warto sięgnąć po „Liczby Charona”. Mam nawet wrażenie, że Marek Krajewski wciąż podwyższa poprzeczkę, aby osiągnąć mistrzostwo w swojej dziedzinie.

A czym są, o ile w ogóle są, liczby Charona? Istnieją głoski szumiące, o czym wie np. każdy logopeda, ale czy istnieją liczby szumiące, zwane liczbami Charona? Bo kim był Charon, chyba nie trzeba przypominać. Czy można wyczytać z liczb datę śmierci? Czy można przechytrzyć Charona? Przecież komuś się to już udało! A więc?

poniedziałek, 10 października 2011

BWA: Krzysztof Skarbek - "Malarstwo ciekawszej cywilizacji"

Rzeszowskie BWA zadziwia mnie różnorodnością prezentowanych wystaw. To, co zobaczyłam w niedzielę wyborczą w górnej sali wystawowej, jest niepokojące, momentami mocno kiczowate, na pewno krzykliwe i humorystyczne. Mamy możliwość obejrzeć obrazy i prace Krzysztofa Skarbka, a wystawa ma dość intrygujący tytuł "Malarstwo ciekawszej cywilizacji". Kto nie znosi ikonografii lat 50. i 60., kto nie czuje się za dobrze w kolażach, w montażach pełnych odwołań do popkultury i do technokolorów, temu odradzam wystawę. Bo wyjdzie z niej zdegustowany. Ale jeśli ktoś ma dystans do sztuki, potrafi się nią bawić, z pewnością będzie usatysfakcjonowany. Ja czuję lekką konsternację. Hm...








































































niedziela, 9 października 2011

"Sztuka wskrzeszania" - Hernan Rivera Letelier


Dawno nie czytałam tak dziwacznej książki. Skuszona tytułem sięgnęłam po powieść chilijskiego pisarza Hernana Riverę Leteliera i po jej przeczytaniu mam mieszane uczucia. Ni to dobra komedia, choć nie wątpię, że powstałby z tego świetny film komediowy. Ni to groteska, choć główny bohater, znany jako Chrystus z Elqui, jest na wskroś groteskową postacią. Pasuje mi do „Sztuki wskrzeszania”, bo o tej książce mowa, miano surrealistycznej satyry.
Hernan Rivera Letelier odważnie zakpił ze świętoszkowatości, z dewocji, z fałszywej pobożności. Wyładował się z olbrzymim pokładem ironii i szyderstwa na bogobojności sztucznych proroków. Bo raczej nie sądzę, aby przyświecał mu inny cel. „Sztuka wskrzeszania” to totalna kpina, ubrana w surrealistyczny kostium. Chrystus z Elqui to autentyczny wariat i błazen, o którym naiwni ludzie mówią, że jest nowym wcieleniem Jezusa Chrystusa.
Jako, że mój stosunek do religii chrześcijańskiej jest negatywny i denerwują mnie wszelkie objawy ingerowania jej w życie człowieka, z tym większą ciekawością czytałam powieść Leteliera, mając jednocześnie lekką satysfakcję, że ktoś zakpił z naiwności ludzi. Z jednej strony bawiło mnie to, że autor wyśmiał pewne elementy tejże religii, która doprowadza niekiedy do zbiorowej histerii. Z drugiej jednak strony momentami miałam wrażenie, że gdyby usunąć wszelkie humorystyczne akcenty, byłaby to książka propagandowa. Jednakże wszechobecny humor i czytelna drwina utwierdzają mnie w przekonaniu, że „Sztuka wskrzeszania” to parodia hagiografii. Bo oto śledzimy wędrówkę Dominga Zarate Vegi, przemierzającego pustynię Atakamę i zatrzymującego się w licznych miasteczkach i wioskach, aby głosić tam słowo boże i sypać z rękawa licznymi mądrościami. Historia staje się weselsza w momencie, kiedy wędrowny kaznodzieja przybywa do osady górniczej, powszechnie nazywanej Syfem, w której mieszka Magalena Mercado – słynąca na całą okolicę ze swoich umiejętności prostytutka, która darzy szczególną czcią Matkę Boską Szkaplerzną. Brzmi absurdalnie, prawda? Ale to nie wszystko. Chrystus z Elqui chce bowiem uczynić z Magaleny Mercado swoją uczennicę, która do końca życia będzie mu wiernie służyć i jednocześnie zaspokajać chuć kaznodziei.
Postaci wykreowane przez Leteliera charakteryzują się nieprzewidywalnością i oryginalnością. Ich historie są opowiedziane z pewnego rodzaju subtelnością i ogromnym przekonaniem. Domingo Zarate Vega cierpi na „przewlekłe delirium mistyczne” i to tłumaczy jego szczególną osobowość. Z powieści Leteliera bije nie tylko absurdalny humor. Wyczuwalny jest ogromny dystans wobec wiary i fałszywych treści, których żadna religia nie jest w stanie uniknąć. Nie podejrzewam, że pisarz chciał zakpić z religii chrześcijańskiej, chciał raczej zakpić z różnej maści manipulatorów pojawiających się wśród ludzi. Chciał wyjaskrawić problem naiwności prostych ludzi, którymi można sterować, bo ich wiara jest ślepa. Ukazał bigoterię w sposób rewelacyjny. I tak, jak z początku miałam zamiar napisać, że ta książka jest średniej jakości, tak teraz wypada mi stwierdzić, że ten mało znany chilijski pisarz zaskarbił sobie moją sympatię. Co ważne, czytając „Sztukę wskrzeszania” wyczuwałam tę południowoamerykańską manierę, której w Europie próżno szukać. Łączenie realizmu z baśniowością, balansowanie na granicy normalności i szaleństwa a także ogromny dystans do świata.

niedziela, 2 października 2011

"Piaskowa Góra" - Joanna Bator

Dziś wieczorem poznamy laureata Nagrody Literackiej Nike. Mój typ to Ignacy Karpowicz, którego książką „Balladyny i Romanse” byłam zachwycona i już w marcu wróżyłam mu wygraną. Do finałowej siódemki nominowanych dostała się też Joanna Bator, którą poznałam dzięki „Japońskiemu wachlarzowi” i „Kobiecie”. Nie czytałam jeszcze „Chmurdalii”, ale właśnie przeczytałam „Piaskową Górę” i jestem pełna podziwu, bo to znakomita powieść. Jeśli kontynuacja „Piaskowej Góry”, czyli biorąca udział w konkursie „Chmurdalia” jest równie świetną powieścią, w co raczej nie wątpię, to niechby i Joanna Bator dostała Nike, też będę się cieszyć. Nabrałam już ochoty na ciąg dalszy „Piaskowej Góry”, bo mało mi, zostałam zauroczona stylem opowieści, błyskotliwym językiem i misternie skonstruowaną fabułą.

Nie przesadzę, jeśli napiszę, że powieść Joanny Bator jest nietuzinkowa i dostrzegam w niej cechy klasycznej powieści, która czytelnika pochłania ze wszech miar. „Piaskowa Góra” jest napisana z rozmachem. Treść zaskakuje rozwijanymi po drodze wątkami pobocznymi, które tworzą fantastyczny obraz polskiego społeczeństwa na przestrzeni kilkudziesięciu dekad. Bator ukazuje okres przedwojenny, czas wojny i powojenną zawieruchę PRL-owską do przełomowego roku 1989. Sytuując miejsce akcji w typowym gierkowskim osiedlu, na Piaskowej Górze w Wałbrzychu, powoduje w czytelniku sentymentalne spojrzenie wstecz. Bo życie, które opisuje, nawet ja (rocznik 77) doskonale pamiętam. Jednakże ten powrót do przeszłości nie dotyczy jedynie sportretowania polskiego społeczeństwa. Poprzez postaci głównych bohaterów autorka dotyka problemów o wiele istotniejszych. Wydaje się, że najważniejszą bohaterką jest Dominika Chmura, rocznik 72. To wokół niej toczy się cała opowieść i każda historia, czy to dotycząca jej dziadków, czy rodziców, jest równie barwnie skomponowana i wnikliwie analizowana. Próba przedstawienia korzeni Dominiki wypada znakomicie. W powieści Joanny Bator każdy wątek, historia każdej postaci pojawiającej się w książce, ma znaczenie. Problem tożsamości narodowej, problem odmienności i braku akceptacji, kwestia tworzenia więzów rodzinnych, mechanizmów współżycia społecznego, to tylko kilka z ważniejszych tematów poruszanych w „Piaskowej Górze”. Joanna Bator znakomicie opisała obyczaje, tradycje i mentalność swoich bohaterów. Postać Dominiki Chmury, którą poznajemy od chwili narodzin, poprzez okres szkolny, aż do chwili dostania się na studia, wydaje się najbardziej przejmująca i wzbudza największą sympatię czytelnika. Jej prostym rodzicom, żeby nie powiedzieć prostackim ludziom, Jadzi i Stefanowi, Joanna Bator poświęciła taką samą uwagę, jak i dziadkom Dominiki, z których babcia Zofia i babcia Kolomotywa zasługują na odrębne wspomnienie. Życie każdego z przodków Dominiki w mniejszym lub większym stopniu kształtuje jej osobowość. Wszechwiedzący narrator opowieści prowadzi czytelnika krętymi ścieżkami do prawdy, która zaskakuje nieco gorzkim smakiem i ironicznym uśmiechem. Odkrywanie tej prawdy jest przyjemnością samą w sobie. To zasługa fantastycznego stylu opowieści, nieco gawędziarskiego i nieco dowcipnego. Jednak żartobliwy ton nie przysłania gorzkiej i momentami tragicznej wypowiedzi autorki. Tragizm bohaterów „Piaskowej Góry” jest czytelny. Czytelne są aluzje i ukryte między wierszami parabole. Odmienność dziewczynki o „buszmeńskich włosach” i wręcz rasistowskie zachowania niektórych Polaków dotykają problemu, z którym borykamy się w naszym kraju i dziś. Brak tolerancji wobec inności to paskudna cecha, którą Polacy mają we krwi. Joanna Bator robi świetną robotę „Piaskową Górą” ukazując podłość i zwyczajną zawiść, niemającą żadnego logicznego wytłumaczenia.

Co ciekawe, „Piaskowa Góry” to pewnego rodzaju saga opowiadająca o kilku pokoleniach Polaków. Sportretowana rodzina Dominiki Chmury mogłaby być przykładem tysiąca innych rodzin, których losy układały się podobnie. Powojenna tułaczka na ziemie odzyskane, układanie sobie życia na nowo, budowanie pozycji społecznej, tęsknota za tym, co przechowuje pamięć. Miłość rodzicielska i jej brak, spełnione i niespełnione nadzieje, oczekiwania. I pozycja kobiety w społeczeństwie zdominowanym przez mężczyzn. „Piaskową Górę” można analizować pod różnymi kątami. Nie można jej jednak zarzucić nic, bo pod każdym względem jest powieścią doskonałą. Ani ckliwą, ani drapieżną, jest idealna.