"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

wtorek, 29 października 2013


niedziela, 20 października 2013

"Łuk Triumfalny" - Erich Maria Remarque

„Za głośno? Co jest za głośne? Tylko cisza. Cisza, w której się człowiek rozpada jak w próżni.” 



Kto nigdy nie czytał „Łuku Triumfalnego” Ericha Marii Remarque’a, ten wiele traci. Ta powieści, wydana 68 lat temu, miażdży moje serce doszczętnie. Rozdziera je na maleńkie kawałki i powoduje totalne przygnębienie. Ja, wyniosła i dumna, zdystansowana do rzeczywistości i buntująca się wobec zastanych reguł gry, wymiękam i dygocę ze wzruszenia. Ja, pragnąca przeżyć taką miłość, jaka nigdy się nie zdarza, zamykam oczy i moknę od łez. Remarque stworzył historię, która wzrusza i rozpala zatwardziałe serca. Która nie mami kiepskim sentymentalizmem, ale krzyczy brutalną realnością. Co z tego, że może i są tu sceny z taniego romansidła, ale jakimi słowami są one dopieszczone!  Co z tego, że miłość Joanny i Rawika pobrzmiewa tragicznym romantyzmem, ale wokół niej jest aura sacrum.  Taka miłość, dla niektórych może i pretensjonalna, pełna poetyckich uniesień, nie zdarza się w rzeczywistości. Nie miałaby racji bytu w świecie, w którym żyjemy.

„Miłość! Ileż to słowo oznacza. Od najlżejszej pieszczoty naskórka do największego podniecenia wewnętrznego, od tęsknoty za rodziną do śmiertelnego spazmu, od nienasyconej żądzy do walki Jakuba z aniołem. Oto idę – myślał – człowiek po czterdziestce, który przeszedł niejedną szkołę, nabył wiedzy i doświadczenia, padał i znów się podnosił, przepuszczony przez filtr czasu, zimny krytyczny. Nie chciałem miłości, nie wierzyłem w nią, nie przypuszczałem, że ją raz jeszcze napotkam, a oto przyszła i całe moje doświadczenie i wiedza na nic, miłość pali mnie tylko mocniej. A cóż płonie lepiej w ogniu uczucia niż suchy cynizm i nagromadzone drzewo krytycznych lat?”

Tak, Ravic jest bohaterem tragicznym. Jest cynikiem wątpiącym w sens miłości. Paradoksalnie jest lekarzem, uchodźcą z hitlerowskich Niemiec, praktykującym nielegalnie w Paryżu. Dba o swoje życie jakby z przekory, życie innych ludzi ratuje jedynie z konieczności przetrwania.  Jest ostrożny wobec życia, przyzwyczajony do samotności, jest pozbawiony ludzkiej wrażliwości, zimny i kpiący z uczuć. W przeszłości doświadczył dramatu i to go zmieniło. Większą troskę okazuje pacjentom, których operuje, niż własnemu samopoczuciu. Z premedytacją zagłusza swoje sumienie. I nie chodzi o alkohol, o calvados, który strumieniami płynie na kartach powieści. Ravic zagłusza swoje sumienie wyrachowaniem i sarkazmem. Ale pewnego razu spotyka Joannę, równie nieszczęśliwą istotę jak on. Równie samotną i pragnącą przeżyć coś, co uczyni ją szczęśliwą. Ravic jest rozdarty, działa wbrew sobie, kocha i nienawidzi jednocześnie. Pragnie i odrzuca to, co kocha.

„Kobietę trzeba uwielbiać albo ją porzucić. Nic poza tym.”

 Joanna łamie mu serce. Swoimi pragnieniami doprowadza do rozpaczy i tragedii. Oboje zabijają się powoli. Odchodzą i wracają. I wiedzą, że są już do śmierci sobie przeznaczeni.

„Wolnym jest się dopiero wtedy, kiedy już nie ma po co żyć.”     

Oni mają po co żyć. Choć kuszą los, choć igrają z nim.  Choć czasy, w których przyszło im żyć, nie sprzyjają miłości. Ravic postępuje jak szaleniec. Szaleniec zakochany bez pamięci. Joanna, która momentami przypomina cwaną intrygantkę, kocha go równie szalenie.

„Miłość czyni mężczyznę ślepym, a zaostrza wzrok kobiety.”

Remarque napisał coś więcej niż powieść o tragicznej miłości. W „Łuku Triumfalnym” olbrzymie znaczenie ma tło historyczne, które powoduje, że opowieść jest tym bardziej poruszająca. Akcja „Łuku…” rozgrywa się w przeddzień wybuchu drugiej wojny światowej. W Europie wrze, kto może ucieka za ocean. Kolejne państwa są zajmowane przez hitlerowską powódź. Paryż wcale nie jest oazą spokoju. I w takich okolicznościach wybucha namiętne uczucie Joanny i Ravika. Okoliczności niejako piętnują to uczucie.  Wszyscy chcą przetrwać, wszyscy chcą przeżyć coś po raz ostatni. Jakby przeczuwając nadciągającą śmierć. Ci nieszczęśni kochankowie to czują. Joanna jest słabsza, jest jak trusia, zlękniona, potrzebująca bezpiecznej przystani. To ona rozpala lodowate serce Ravika, nie chcąc utracić ostatniej w życiu iskierki szczęścia. 

„Łuk Triumfalny” to też powieść o bezdomności, o poszukiwaniu sensu życia w obliczu nadciągającego zagrożenia. To powieść o absurdalności ludzkich działań, o samounicestwieniu, o niespełnieniu.  Bije z niej spokój, irracjonalna pokora wobec losu. 

„Dom – ale gdzie jest dom człowieka bezdomnego, jeśli nie, na krótki czas, w burzliwej przystani czyjegoś serca? Czy nie dlatego miłość, obejmując serce bezdomnego, tak nim wstrząsa i tak je całkowicie bierze we władanie, ponieważ bezdomni nic poza nim nie mają? Czyż on nie dlatego próbował unikać Joanny? I czyż nie dlatego ona przyszła za nim, dogoniła go i powaliła? Trudniej się dźwignąć na śliskim lodzie obcego kraju niż na swojskim, dobrze znanym gruncie.”

Kto nie czytał „Łuku Triumfalnego”, nie czuje ciężaru tej tragicznej miłości. Nie marzy o nocnym spacerze bulwarami nad Sekwaną, nie pragnie przysiąść w jakiejś maleńkiej knajpce i raczyć się kolejnymi łykami calvadosu. Do nieprzytomności. Do zatracenia. Do zaczarowania. Do zobaczenia…

wtorek, 15 października 2013

"Grawitacja"


Tam nie ma tlenu,  nie ma ciśnienia, dźwięk się nie rozchodzi. Tam nie ma życia. Jest przerażająca cisza i przytłaczający bezmiar przestrzeni. Człowiek nawet nie jest pyłkiem. W porównaniu z ogromem kosmosu człowiek jest niczym.

Jestem zachwycona „Grawitacją”. Chyba nikt nie jest w stanie zrozumieć mojego zachwytu. To, co oglądałam na ekranie w kinie, istnieje we mnie. W mojej wyobraźni. Jest tak silne, że chwilami czuję ból, którego nie jestem w stanie opisać. Jest we mnie poczucie marności i ulotności ludzkiego życia w porównaniu z wielkością wszechświata.


Tak wiem, „Grawitacja” to tylko film, hollywoodzka bajka, fikcja, historia stworzona, by bawić widza. Ale ja chłonęłam tą historię całą sobą, byłam przez te parę chwil tam… Tam, gdzie nigdy nie będzie mi dane być. Tam, gdzie widoki są olśniewające.

Tak wiem, to iluzja, a ja podchodzę do tego zbyt emocjonalnie. Inaczej jednak nie umiem. Przeżywam takie widowiska całym sercem i duszą.

„Grawitacja” jest niesamowicie efektownym filmem I tak mocno realistycznym, że większość scen zapiera dech w piersi.

Amerykańska stacja kosmiczna, dwoje astronautów, a w zasadzie jeden! Historia wzruszająca i potęgująca poczucie nicości istoty ludzkiej, której zachciało się zdobywać kosmos. Ale też jest to historia o sile walki człowieka, który nie ma nic do stracenia. Albo się podda i z pokorą przyjmie swój los. Albo będzie walczyć o życie, które i tak się kiedyś skończy.

Rola George’a Clooney’a jest epizodyczna. To postać grana przez Sandrę Bullock jest tak naprawdę jedynym bohaterem filmu. Zagrać taką rolę z takim mistrzostwem zapewne nigdy Sandrze Bullock się nie śniło. Zrobiła to z wirtuozerią i zasługuje na wielkie uznanie.

Wiem, ktoś, kogo nie zachwyca wszechświat, kto patrząc na nocne rozgwieżdżone niebo i na księżyc nie dostrzega piękna, nie dozna tego, czego ja doznałam oglądając „Grawitację”. Widok Ziemi stamtąd i walka samotnej astronautki o przetrwanie, to najpiękniejsza historia, jaką ostatnio widziałam w kinie. Łza unosząca się w próżni i wędrująca z ekranu spłynęła po moim policzku...

Wiem, jestem głupia, za mocno przeżywam to, co zobaczyłam. Ale „Grawitacja” zawładnęła mną całkowicie.

wtorek, 8 października 2013

... calvadosu cierpki smak znowu w ustach mam ...

„ – Wszyscy musieliśmy się do tego przyzwyczaić – powiedział wreszcie. – Siła, która przedtem trzymała nas w kupie, została zniszczona. Rozlecieliśmy się jak szklane paciorki z naszyjnika, kiedy nitka pęknie. Nic już nie jest pewne. – Znów napełnił swój kieliszek. – Kiedyś będąc małym chłopcem, spałem na łące w nocy. Było to latem i niebo było czyste. Zanim usnąłem, zobaczyłem gwiazdozbiór Oriona nad lasem, na horyzoncie. Potem, kiedy się obudziłem w środku nocy, zobaczyłem nagle, że Orion stoi tuż nade mną. Nigdy tego nie zapomnę. Wiedziałem oczywiście, że ziemia jest planetą i że się obraca, ale wiedziałem o tym jedynie z książek, nie zastanawiałem się nad tym. A wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że tak jest naprawdę. Czułem, jak ziemia płynie bezdźwięcznie poprzez niewymierne przestrzenie. Poczułem to z taką siłą, że instynktownie chciałem się czegoś uchwycić, żeby nie zostać zmiecionym z jej powierzchni. Prawdopodobnie zdarzyło się to dlatego, że nagle wyrwany z głębokiego snu, opuszczony przez pamięć i przyzwyczajenia, spojrzałem w wysokie, zmienione niebo. Ziemia przestała wtedy być dla mnie czymś pewnym i to się już nie zmieniło. – Opróżnił szklankę. – Niektóre rzeczy stają się poprzez to trudniejsze, a inne znów łatwiejsze – powiedział. – Jeżeli pani czuje się już dość zmęczona, proszę nie odpowiadać.”

Oto fragment jednej z najpiękniejszych książek o miłości, jakie w życiu czytałam. Czytam ją po raz drugi. Pierwszy raz był gdzieś na studiach, ponad 13 lat temu.  Ravic i Joanna i lejący się litrami calvados…

„Łuk Triumfalny” – Erich Maria Remarque



niedziela, 6 października 2013

"Drogówka" - film Wojtka Smarzowskiego


To, że Wojtek Smarzowski robi dobre filmy wiedziałam. Widziałam „Wesele”, „Dom zły” i „Różę”. Pamiętam dobrze wrażenia po obejrzeniu tamtych filmów. Obejrzałam właśnie „Drogówkę” i brakuje mi słów, aby opisać to, co czuję. Nie spodziewałam się tak mocnego filmu. Nie spodziewałam się tak brutalnego filmu! „Wesele” bawiło widza, choć czy naprawdę śmiech był na miejscu? „Dom zły” przerażał okrucieństwem. „Róża” wzruszała do granic wrażliwości. Ale „Drogówka” to jest dopiero mocne kino! Fakt, że jest to film wulgarny i przesiąknięty seksem. Fakt, że jest to film nie dla ludzi o słabych nerwach.  To jest film, który dosłownie wbija w fotel. Jest wyjątkowo bezkompromisowy, bezczelny i bezpruderyjny. Poraża opisem rzeczywistości. Poraża sugestywnością i realizmem. Powiedzenie, że film może się podobać jest nie na miejscu. Ten film nie może się podobać. Nie ma w nim delikatności i subtelności. Jest totalna rozpizducha. Emocje buzują. Opowiadana historia nie czaruje widza, ale go osacza dosadnością. Takiego filmu dawno nie widziałam. Polskiego filmu! Nie mam wątpliwości, że ten film zasługuje na nagrody, które otrzymał. Nie mam wątpliwości, że polskie kino, dzięki takim reżyserom jak Wojtek Smarzowski, ma się znakomicie. Niech się schowają durne polskie komedie. Ja chcę więcej filmów takich jak ten! Niech się schowają filmy martyrologiczne, których mam powyżej uszu. Ja chcę właśnie takich filmów. Bezceremonialnie oddających polską współczesność! Bartłomiej Topa zagrał rolę swojego życia! Ba! Każdy z aktorów zasługuje na uznanie! Nie mam złudzeń, że „Drogówka” to film, który jest wyjątkowy. Ale uwaga, ten film powinien mieć etykietę: dozwolone od lat co najmniej 20! 

czwartek, 3 października 2013

"Noc w Lizbonie" - Erich Maria Remarque

„Patrzyłem, jak szedł ulicą z walizką w ręku, żałosna postać – obraz odwiecznego rogacza i odwiecznego wielkiego kochanka. Bo czyż kobieta, którą kochał, nie należała do niego nieporównanie więcej niż do galerii głupich zdobywców? I co właściwie do nas należy? Po co tak wiele hałasu o rzeczy, które w najlepszym wypadku zostały nam tylko na jakiś czas wypożyczone; i po co tyle się mówi, że więcej lub mniej się posiada, wtedy gdy oszukańcze słowo „posiadać” znaczy tyle, co wziąć w objęcia powietrze?”


W jedną noc można przeżyć całe życie. Można doświadczyć skrajnych emocji, można dotknąć zakazanego owocu, można zniszczyć całą przeszłość jednym słowem. Można wzbudzić pożądanie, można wyjąkać cały ból nagromadzony przez lata w duszy. W jedną noc można zacząć nowe życie. Można też skończyć. Nigdy nie zdarzyło mi się, abym w jedną noc poznała człowieka. Abym dowiedziała się o nim wszystkiego. Abym czuła to, co on czuje. Abym rozumiała to, co on rozumie. Abym żałowała tego, czego on żałuje. Nigdy nie zdarzyło mi się wysłuchać historii czyjegoś życia w jedną noc. Ale wiem, że jest to możliwe. Wiem, że w jedną noc można zmienić się pod wpływem tego, co opowiadają nam inni. Jedna noc, niby krótki odcinek czasu, niewiele znaczący w perspektywie wieczności wszechświata.

Jednej nocy, niedługo przed wybuchem II wojny światowej, gdzieś w Lizbonie, niejaki Schwarz opowiada o swoim życiu przypadkowo napotkanemu mężczyźnie na nabrzeżu portowym. Nie prowadzi z nim żadnej gry, nie szantażuje go. Oferuje bilety na statek do Ameryki, ofiaruje ucieczkę z Europy, która ma za chwilę pogrążyć się w ciemnościach. Opowiada o tułaczce przez Europę, pobytach w niemieckich obozach, o wiecznej podejrzliwości, o trwodze o własne życie. Opowiada również o miłości do żony, z którą los w postaci hitlerowskich Niemiec, rozdzielił go. Opowiada o tęsknocie, potrzebie zobaczenia żony, a w końcu o wspólnej z nią ucieczce. Robi to w konkretnym celu.  Oddaje własne wspomnienia i historię swojego małżeństwa na przechowanie innemu człowiekowi. Chce się oczyścić z przeszłości, zostawić w jedynej możliwej formie swoje życie, we wspomnieniach obcego człowieka. Obcemu będzie łatwiej pamiętać. Naznacza swojego słuchacza swoimi myślami, piętnuje jego pamięć, której ten do końca swojego życia się nie wyzbędzie. Schwarz wie, że los nie szczędził mu przykrości. Że los był tak brutalny, jak to tylko możliwe, że pozbawił go wrażliwości, jednocześnie każąc mu kochać  olbrzymią miłością  kobietę, która z czasem stawała się coraz bardziej obca, tajemnicza, cierpiąca i nieosiągalna.

Cóż takiego jest w książce „Noc w Lizbonie” niemieckiego pisarza Ericha Marii Remarque'a napisanej w 1962 r., że ja czytając ją dziś, 50 lat później, czułam się tak, jakbym siedziała również w nocnej knajpce w Lizbonie i osobiście słuchała opowieści Schwarza?  Czy to zasługa pięknej narracji, melancholijnego tonu, a może poczucie obcowania z ludzką tragedią, która bez względu na okoliczności chwyta za serce?   Remarque potrafi wzruszająco opowiadać o cierpieniach serca, o rozterkach targających ludzkimi duszami w obliczu okrucieństwa wojny. Jest w jego powieści romantyzm, ale bez sentymentalnych chwytów. Powiedziałabym nawet, że chłodnym głosem mówi o marności obietnic składanych sobie przez kochanków, poddaje w wątpliwość wierność i uczciwość, które powinny budować związek między dwojgiem ludzi. Ale nie widzę tu nihilizmu, bierności i pesymizmu.  Remarque pisze o prawdzie, której często wolelibyśmy nie znać.

Chciałabym spędzić jedną noc z kimś, kogo dopiero poznałam. Chciałabym wysłuchać jego opowieści. Chciałabym sprawdzić siebie. Czy jest we mnie empatia? Czy czyjeś życie wpłynęłoby na moje? Czy zmieniłoby je?  Chciałabym spędzić jedną noc w Lizbonie.